Piękne Zyny


Niewidzialne zmory chwyciły mnie za kark.
Sprawdzały jak co rano, czy będą miały fart.
Na dworcu, wśród fast foodów ze wstrętem walczył śmiech,
Pijana kurwa w holu topiła w coli grzech.

Spojrzałem w szare lustra, by znowu ujrzeć strach.
Dzień wpełzał pod powieki, wcierając w oczy piach.
Nie dbając o to wcale ruszyłem w nowy dzień.
Świat stawiał czoła Słońcu, rzucając w Kosmos cień.

Z zajezdni sfrunął tramwaj, trzepocząc skrzydłem drzwi.
Maszkaron znad przystanku zdziwiony uniósł brwi.
Policjant własną pałą we własny walił łeb.
Minąłem pierwszy w mieście cynamonowy sklep.

Opodal świeża tęcza spętała wstęgi szos.
Sunęły po niej auta stubarwny goniąc los.
Gdzie kiedyś stały mosty, tam alabaster fal
Unosił na brzeg nędzy obola warty żal.

Półnagie Kariatydy złapały wreszcie pion.
Już miałem je przytulić, gdy w mózg mnie trafił grom.
W jaźń wbił się cienkim szponem przeklęty, biały ptak.
Poczułem z dna udręki, chlorpromazyny smak.

Kościan, 24.07.2004

Piękne Zyny

Marek Kunc - Poezje

This website uses cookies. By clicking 'Accept' you agree to our use of cookies.

Accept