Żegnałem cię nad ranem,
A dale - te bez kresu,
Wołały mnie w nieznane
Głosami leśnych biesów.
Wprost w lato już rozgrzane.
U progu cię żegnałem,
Wśród słońca lipcowego.
I Bogu polecałem,
By od wszelkiego złego...
Hen, w drogę wyruszałem.
Dziwacznie się zaszkliły
Na ganku oczy maków.
Do nóg się przytuliły.
A tam już glosy ptaków
Pod niebo mnie wabiły.
Ująłem twoje dłonie,
Dotknąłem sęków w ścianie.
Ruszyłem wprost przez błonie
W to moje wędrowanie.
Szumiały nam jabłonie.
I szeptów niosłem tysiąc,
Wyrwanych z naszych ranków.
Na wszystko mogę przysiąc -
- Najczulszych wśród kochanków.
Zasypiaj o mnie myśląc.