Zapukałem do drzwi Twych nad ranem,
Gdy mgły prawie kładły się spać.
Otworzyłaś. Twe oczy zaspane
Nareszcie przestały się bać.
Zapytałaś mnie więc,
Czy ze stu różnych miejsc
Wybrałbym u Twych stóp cichy kąt.
Ależ tak - chciałem rzec,
Lecz gasnący blask świec
Moje serce wprowadził znów w błąd.
Zapytałem o zdanie Księżyca,
Wszak doradzać mi zwykł był od lat.
Lecz pogrążył się w Twoich źrenicach,
Nigdy więcej nie wschodząc nad świat.
W najczarniejszym ze snów
Odnalazłem go znów,
Lecz blask cały zatracił swój już.
Odtąd w noce i dnie,
(Ach, nie tylko w tym śnie)
Błądzi całkiem samotny wśród wzgórz.
Porzuciłem bez żalu to życie
I ulotnym stałem się snem.
Zawsze wrócę, gdy mnie wyśnicie,
Lecz odejdę, odejdę przed dniem.
Nie szukajcie mnie tam,
Gdzie zatracić się mam
W nieistnieniu, bez znaczeń i dat.
Jeszcze coś... - chciałbym rzec,
Lecz gasnący blask świec...
Gasną słowa, gaśnie ten świat.
Steeton, 25.12.2009