Gdy tak leżę, splątany trawami,
Co jak rosę świat cały dziś chłoną,
Babie lato rozwiewnie mnie mami,
Tkając łąkę stokrotnie zieloną.
Sam tu jestem, wśród pól tych pokracznych,
Senniejących przed zmierzchem wrześniowym.
Ręką sięgam obłoków cudacznych,
Stopy chowam w horyzont bukowy.
Nie istniejąc zaledwie w przedświcie,
Co mnie zrodził w tej cichej godzinie,
Ronię to, co nazywa się życiem
Nim w tej łące zupełnie przeminie.