W studni – daję słowo – gwiazdy raz łapałem.
To ci była sztuka wśród kręgów cembrowin.
Już je miałem w garści, wraz z nieba kawałem,
Gdym w bezkresy głębne za bardzo się skłonił.
Nie pomogła nawet ku światu tęsknota
I stercząca w chmury szyja żurawiowa.
Wprost się osunąłem w migotliwe wrota
I przepadłem całkiem, jak w brodzie podkowa.
A tam złotych jabłek nieprzebrany korzec.
Wioski nie uświadczysz bez takiej jabłoni,
Co z dala od studni nijak żyć nie może
I co roku do niej samą siebie roni.
W tych zaświatach błędnych, co w studniach się czają,
Topielców wszelakich niezliczone krocie.
Raz tam przyłapani na zawsze zostają
W rozmarzeniu sennym i jabłkowym złocie.