Konotop


Już nadeszło piękne lato, więc na dworze, w zamku starym
Król ogłosił wszem i wobec: ”Jedziem bracia na Koszalin!”


Wielka radość pośród szlachty, mieszczan, kleru i wśród chłopów.
Dalej ludzie, pędźmy pospół w okolice Konotopu.

Prawie wszyscy byli „happy”, chociaż mówiąc całkiem szczerze,
Zakutani w ciężkie zbroje podkurwili się rycerze.

I choć wojów była większość, stanowiąca zwartą kupę,
Nie pomogły słowa skargi. Wnet dostali kopa w dupę.

I ruszyła pyszna świta z królem Chmielem na rumaku.
Za nim, jak co roku – z buta – sunął równy szyk wojaków.

Koło Chmiela, tak jak zawsze, głodny resztek z jego stołu
Śpieszył nisko zgięty w pasie tłum trefnisiów i warchołów.

Król już nie był pierwszej wiosny, więc nie doszedł jego ucha
Glos rozsądku mistrza Piątka – człeka szlachetnego ducha.

Wiecie państwo, kronikarstwo, to jest ciężki kawał chleba.
Mimo to spróbuję teraz naszkicować ich jak trzeba.

A więc Heniek – Piątkiem zwany na dwór przybył prosto z Francji,
Choć „cholera” nie wymówił, to był wzorem elegancji.

Obok dreptał z głupią miną, w śmiesznej czapie z dzwoneczkami
Dworski błazen zwany Mirkiem, psocąc figle nad figlami.

Pustym wokół wodząc wzrokiem, gdyż półkule mu się spiekły,
Maszerował równym krokiem wróg publiczny – mister Wściekły.

Nieopodal dziw nad dziwy – raz czerwony, a raz czarny,
Z łysą pałą w miejsce grzywy szła podpora naszej armii.

Po prawicy Jaśnie Pana, wśród chichotów paru mniszek,
Jechał pchnięty przez plebana tajny agent - Czarny Zbyszek.

Mistrz logista alias Kafel iść nie musiał dzięki Bogu.
Uczepiony brudnej sierści jechał wierzchem na swym dogu.

Dalej widać puste miejsce gościa, który skończył marnie.
Mistrz w.f-u ukochany został w zamku sprzątać stajnie.

Wielobarwna ludzka ciżba poprzez całą Polskę człapie.
Klaszczą w dłonie małe dzieci, rozdziawiają gęby gapie.

Bo tam, pośród korowodu cuda dzieją się nie lada.
Koń, co ludzkim gada głosem oraz Pudel, co nie gada.

Jedzie znachor z izby chorych, który łajnem leczy wrzody.
Jest tez spółka cyrulików – jeden stary, drugi młody.

Spośród wrzawy się wybija, wrzeszcząc niczym opętany,
Spec od piłowania ryja - pan oficer Członkiem zwany.

Pędzą przed się w dzikim szale połączeni jednym celem,
By się rozbić w dzikiej kniei i podłączyć do butelek.

Ciągną nawet własną kuchnię, a w niej panny przeurocze.
Wszędzie, gdzie ten orszak stanie znaczy teren własnym moczem.

I gdy tak co roku gnają, we dnie oraz ciemną nocą
Sami już nie pamiętają, kto im kazał to i po co.

Konotop

Marek Kunc - Poezje

This website uses cookies. By clicking 'Accept' you agree to our use of cookies.

Accept